„Właśnie biegam w lesie i taki widok” – napisała koleżanka, podsyłając zdjęcie uświnionej polany. „Śpiąc pod namiotem na skraju lasu, zastałam rano podobny obrazek” – dodała inna. Miała to zmienić ustawa. Czy zmieniła?
Sobotnie przedpołudnie. Lasek na warszawskim Wawrze. Na ścieżkach mijają się spacerujący. Dzień dobry, dzień dobry. Wszyscy mili, uśmiechnięci, sprawiający dobre wrażenie. Ale jednak musi być w tym towarzystwie jakieś „zgniłe jajo”. Bo ktoś przecież zostawia to wszystko. Tę butelkę pod drzewem, na przykład. Albo papierek na ścieżce. Zaplątane w ściółce opakowanie po batoniku. Ale to jeszcze nic. Bo u nas śmieci nie tylko zostawia się w lasach. U nas się je do lasów wywozi!
Według ulotki wydanej przez Lasy Państwowe, do zagajników trafia wszystko, począwszy od zwykłych śmieci z gospodarstw domowych (a więc butelki, puszki, zużyte pampersy, kocie żwirki, resztki jedzenia, zbite naczynia), przez sprzęt RTV i AGD, meble i złom, aż po materiały budowlane i rozbiórkowe. W środku lasu leśniczy znajdują też przeterminowane leki, zbite żarówki, zużyte baterie i akumulatory, azbest. Czytaj: odpady niebezpieczne. Ile tego wszystkiego trafia do lasów?
Miało być tak pięknie
Nie powinno było trafiać nic. Tak twierdzili urzędnicy, wprowadzając trzy lata temu tzw. ustawę śmieciową. Zakładała ona, że obowiązek gospodarowania odpadami spadnie na gminy, a mieszkańcy, niezależnie od tego, czy chcą czy nie, mają opłacać wywóz śmieci (najwyraźniej większość wcześniej nie chciała, bo tylko w samym Gdańsku kilka tysięcy domów nie posiadało kubłów na śmieci). Opłaty wyliczano na podstawie zadeklarowanej liczby osób w jednym gospodarstwie domowym. Aż tu nagle, ku zaskoczeniu urzędników, okazało się (i to niemal od razu po nowelizacji prawa), że ludzie oszukują, zaniżając liczbę domowników. Bo po co płacić za pięć osób, skoro można za dwie? A w ogóle, to po co podpisywać umowę na odbiór śmieci, skoro mniejsze można wrzucić do kontenera sąsiadów albo zostawić na przystanku autobusowym (a no, zdarza się!), a większe zawieźć do lasu?
A jest gorzej
Niecały rok po wprowadzeniu ustawy śmieciowej 7 na 10 leśnictw zauważyło: zamiast znikać, „dzikie wysypiska” pojawiają się częściej, a śmieci do lasów trafia więcej. Sprawą zajęła się więc Najwyższa Izba Kontroli. Z opublikowanego w zeszłym roku raportu wynika w skrócie: ustawa jest bublem, gospodarka odpadami nie działa, żaden cel stawiany przez nowelizację nie został spełniony.
Liczba „dzikich” wysypisk się powiększyła: pod koniec 2013 roku w kontrolowanych gminach było ich 894, a we wrześniu następnego – 1452, czyli o ponad 60 procent więcej.
Przed 1 lipca 2013 roku w lasach porzucano 45 tysięcy metrów sześciennych śmieci, a po tym terminie – 76 tysięcy metrów sześciennych.
Aż 352 gminy nie utworzyły punktów selektywnego zbierania odpadów, w których powinny być przyjmowane (za darmo!) sprzęty RTV i AGD, baterie, opony, akumulatory, leki i chemikalia, meble, odpady wielkogabarytowe, budowlane i rozbiórkowe.
No i nie jest najlepiej z egzekwowaniem opłat za wywóz śmieci. A kary za śmiecenie są nieskuteczne.
Oficjalny spot kampanii „Czyste Lasy”
Kary są śmieszne
Bo żeby wypisać komuś mandat, trzeba go złapać na gorącym uczynku albo mieć świadków zdarzenia. Dlatego wywożący śmieci do lasu wpadają w ręce policji najczęściej przypadkowo. Na przykład, jak w workach znajdą się dokumenty z danymi personalnymi. Było parę takich przypadków: w lesie pod Olsztynem wśród odpadów znaleziono karton zaadresowany na pewną firmę; w Elblągu – faktury z nazwiskiem, NIP-em, nazwą przedsiębiorstwa; w Głogowie korespondencję z personaliami. Wszyscy dostali mandaty. Śmiesznie niskie mandaty, maksymalnie do 500 zł.
Człowiek, od którego zakupiłem działkę, wyremontował sobie dom. Poremontowe śmieci zapakował na przyczepę i wywiózł do lasu. Las był prywatny, i jego właściciel w stercie śmieci znalazł rachunki. Powiadomił dzielnicowego. Dzielnicowy chciał ukarać sprawcę mandatem i nakazać mu usunięcie śmieci. Chłop mandatu nie przyjął, śmieci nie uprzątnął, sprawa trafiła do sądu. Sąd winę chłopa uznał i ukarał go nakazem uprzątnięcia lasu i… 50 złotową (słownie: pięćdziesiąt zł) grzywną.
Taki wpis znalazłam na jednym z forów. 50 złotych! To o jakiej karze tu w ogóle mowa?