fbpx
Menu
podcasty

CWTK #8: Kupujesz w supermarketach? Posłuchaj jak wyglądają kulisy Wielkiego Handlu

czy supermarkety są eko

 

 

CO W TYM KOSZU – to podcast, w którym przybliżam kwestie ograniczania, recyklingu i samodzielnego przerabiania odpadów oraz życia przyjaznego dla środowiska. Dzisiaj, z okazji Black Friday,  zajrzymy za kulisy Wielkiego Handlu. Czy wiecie jak wyglądają relacje między małymi dostawcami a hipermarketami i sieciowymi molochami? Przygotujcie się – to co usłyszycie, może Was oburzyć!

 

 

Podcastu możesz odsłuchać również w swojej ulubionej aplikacji podcastowej, jak Spotify, Podcasty Google, Apple Podcasts itd. Wyszukaj go pod nazwą CO W TYM KOSZU i koniecznie zasubskrybuj! Zapraszam Cię też do obserwowania mojego kanału na Youtube.

 

***

 

A może wolisz przeczytać treść podcastu? Poniżej znajdziesz transkrypcję nagrania.

 

Ten podcast powstaje dzięki wsparciu społeczności. Jeśli chcesz, aby kolejne odcinki CO W TYM KOSZU ukazywały się częściej, zostań moją Matronką lub moim Patronem na Patronite.pl/nanowosmieci.

 

Cześć! Dzień dobry!

Dzisiaj, w dniu premiery tego odcinka, mamy piątek. A dokładnie Czarny Piątek. Black Friday. I to bynajmniej nie jest przypadek, że akurat tego dnia wypuszczam w świat ten właśnie odcinek. 

Termin „Black Friday” jest znany od 1980 roku jako dzień następujący po Święcie Dziękczynienia w Stanach Zjednoczonych. Co ciekawe, po raz pierwszy został użyty przez policję, która w ten sposób określiła korki uliczne, spowodowane rozpoczęciem sezonu świątecznych zakupów. Jako że z roku na rok coraz więcej konsumentów wybierało się tego dnia na zakupy, domy towarowe wprowadziły atrakcyjne zniżki, by zwabić jeszcze więcej klientów. Stąd, Czarny Piątek – to dzień, w którym od 2000 roku notuje się największy ruch w sklepach. Również na naszym rodzimym gruncie, bo Black Friday, mimo że narodził się w Stanach, stał się popularny już na całym świecie. I tak na przykład średnia wartość koszyka zakupów dokonanych w 2019 roku podczas Black Friday w internecie wyniosła ponad 225 zł – tak wynika z danych Krajowej Izby Rozliczeniowej. To było 19% więcej niż rok wcześniej.

Strzelam, że w tym roku padnie kolejny rekord, choćby ze względu na sytuację pandemiczną, która zakupy ze sklepów stacjonarnych przeniosła do witryn internetowych. 

Z roku na rok rośnie też liczba sklepów biorących udział w Black Friday. Zniżek udzielają zarówno duże sklepy, międzynarodowe sieciówki, jak i małe lokalne sklepiki. Jeśli chodzi o mój kram, to od początku jego istnienia traktowałam Czarny Piątek jak każdy inny dzień. W tym roku, czyli dzisiaj, również nie planuję żadnych rabatów w związku z tym, że nie popieram konsumpcjonizmu, czyli masowego kupowania dla samej idei kupowania. Promocje w kramie mam bardzo rzadko i zwykle coś za tymi zniżkami stoi. I tak na przykład najbliższa promocja ruszy 1 grudnia – z okazji rocznicy wydania książki „Nie śmieci”, mojego oczka w głowie, organizuję Tydzień Bezpłatnej Dostawy i pokrywam w całości koszty przesyłki książki do Was. 

Natomiast dzisiaj mam dla Was coś absolutnie bezpłatnie! W ramach przeciwwagi dla zakupowego szaleństwa w Black Friday postanowiłam porozmawiać z kimś, kto przybliży kulisy współpracy z Wielkim Handlem! Moim dzisiejszym gościem jest Paweł Poloch, właściciel lokalnej firmy Drogeria Ekologiczna BetterLand i dystrybutor ekologicznych towarów, który opowie jak tak naprawdę wyglądają relacje między małymi dostawcami a hipermarketami i sieciowymi molochami.

Przygotujcie się – to co usłyszycie, może Was oburzyć!

 

Cześć, Paweł.

Cześć.

Mam taką starą świecką tradycję w podcaście, że goście sami się przedstawiają, bo uważam, że nikt lepiej nie zna siebie samego od siebie samego. Więc jakbyś mógł powiedzieć parę zdań o sobie: kim jesteś, czym się zajmujesz…

Nazywam się Paweł Poloch, witam wszystkich! Jestem właścicielem BetterLand – drogerii ekologicznej i ekodystrybutora. Prowadzę ten interes już od prawie dziesięciu lat od pomysłu. Z wykształcenia jestem pedagogiem, dlatego troszeczkę inaczej patrzę na handel.

Jak zaczynaliśmy zakładać BetterLand, to robiliśmy od początku z dużym poczuciem misji i tego, żeby troszeczkę zmienić świat. Handel jest nam bliski, bo go lubimy, od dziecka żona i ja staliśmy na targowisku, sprzedawaliśmy marchewkę, kapustę, sałatę, a oprócz tego potem każdy z nas pokończył jakieś studia. Żona anglistykę i polonistykę, ja akurat pedagogikę. W pewnym momencie zaczęliśmy sprzedawać i produkować.

Te marchewki mnie bardzo zainteresowały. O co z nimi chodzi? Skąd braliście marchewki w dzieciństwie, żeby je sprzedawać?

Tak naprawdę ja sprzedawałem szparagi, Gosia sprzedawała marchewkę, sałatę i tak dalej. Moi rodzice w latach 80-tych założyli pierwszą plantację szparagową i wywoziliśmy szparagi na niemiecką granicę, bo tam były bardzo znane. Miałem pięć lat, jak tata mnie postawił na granicy niemieckiej i powiedział: „Jak przyjdzie Niemka, to powiedz zwei mark albo drei mark”. Miałem dwa rodzaje szparagów i tak je sprzedawałem.

Potem sprzedawałem w Zielonej Górze na targowisku. Kochałem to po prostu. Uwielbiałem sprzedawać na tych targowiskach, dlatego że było tam wiele przefajnych rozmów, dyskusji. Z każdym rozmawialiśmy. Potem znałem tych swoich klientów. Na targ przychodzą różni ludzie. I zwykła prosta kobieta, i zwykły prosty mężczyzna, jak i pan profesor i pani profesor.

Czego się nauczyłeś wtedy o handlu, o ludziach? Czy to było doświadczenie, które w jakiś sposób wpłynęło na Twoje przyszłe życie?

Chyba odwagi rozmawiania z ludźmi. Ciężko jednak nie nauczyć się interakcji z ludźmi, bezpośredniości często. Ale też obserwacji tego od tyłu jak to wygląda, jaka to jest ciężka praca. Często klient, który przychodzi, widzi tylko efekt, piękną marchewkę, piękne szparagi, wspaniałą sałatę. Ja, będąc sprzedawcą, często słuchałem problemów tych ludzi. I swoich także, moich rodziców, że jest takie poczucie, czy się sprzeda, czy się nie sprzeda, czy się przywiezie do domu, czy się nie przywiezie ten towar. Bo przecież warzywo może przetrwać tylko kilka dni. Można jeszcze raz przywieźć na targ, potem sprzedać taniej i koniec. Obserwowałem czasami jakieś dramaty, bo nie każdy był na tyle przedsiębiorczy, że umiał sobie poradzić w handlu.

Pamiętam, jak w trakcie pisania książki „Nie śmieci” i rozmawiałam z rolnikami o drodze produktów od pola do konsumenta. Dla mnie zaskoczeniem było to, że są różne odmiany roślin, owoców, warzyw w zależności od tego, w jaki sposób następnie się sprzeda te produkty. Najkrótszą drogą przy odmianach, które szybciej się psują, ale też które są najsmaczniejsze, to jest krótka droga rolnik-konsument. Jedzie na targ, sprzedaje, ma konsumenta po drugiej stronie. Natomiast najdłuższa droga między konsumentem a producentem, ale też najdłuższa droga produktu jest wtedy, kiedy się zahacza o supermarket. Wtedy mamy pole, mamy rolnika, który sprzedaje do skupu, który to skup przekazuje do magazynu centralnego dużej sieci, potem ta sieć dysponuje do swoich sklepików. To jest najdłuższa droga i potrzebne do tego są zupełnie inne odmiany, żeby one wytrzymały tę drogę. Zaglądasz za kulisy właśnie tej dłuższej drogi. Czy mógłbyś to jakoś przybliżyć?

Supermarkety są skoncentrowane na zysku. Żeby ten zysk był dobry, musi być pewna powtarzalność. A więc kontraktują na przykład maliny tylko u jednego, maksymalnie trzech, czterech producentów. Więc żeby jeden producent był w stanie zaopatrzyć wszystkie supermarkety o danej godzinie i minucie, cała ta produkcja musi być odpowiednio sterowana czy środkami chemicznymi, czy nawadnianiem, naświetlaniem i tak dalej. Bo przecież supermarkety wszystko co robią, opierają o umowy. Nawet nie wiemy, kiedy weszło słowo „produkcja rolnicza”. Jest to produkcja, jak każda inna.

Dajmy na to, że mamy takiego rolnika, który zaopatruje dużą sieć handlową, który, żeby dostarczyć tyle produktów, musi przestawić się całkowicie na uprawę malin. On oprócz tych malin więcej nic nie robi. I teraz wyobrażamy sobie sytuację, że zmienił się kierunek rozwoju w tym supermarkecie. Postanowili, że od tego rolnika nie kupują, bo na przykład ktoś zaproponował niższą cenę, inną odmianę.

Wystarczy, że się zmieni dyrektor, który ma kolegę, który ma hodowlę malin. Takie centralne zarządzanie jest bardzo niebezpieczne. Czy kiedyś rolnictwo wyglądało tak, że ktoś się specjalizował w malinach? Bardzo rzadko. Gospodarstwa były kilkuhektarowe i każdy od każdego uczył się różnych warzyw, tak żeby rodzina mogła się zaopatrzyć na zimę we wszelkiego rodzaju warzywa. Od niedawna rolnictwo się specjalizuje, no bo przeszliśmy na produkcję. Jeżeli jest to produkcja, to lepiej się specjalizować, bo mamy maszyny tylko do malin, znamy się tylko na malinach, jak kupujemy nawozy, to tylko do malin, narzędzia jakie mamy, to tylko do malin.

Kiedyś wioska była samowystarczalna. Jeździłem na wakacje do mojej babci, gdzie wioska była jedna z mniejszych, miała może ze dwieście domów, i w tej małej wiosce był piekarz, była szwaczka, było kilku rolników, był rzeźnik. Byli ci wszyscy, którzy nam są teraz potrzebni. Do miasta się jeździło raz na miesiąc i to było bardzo duże wydarzenie, na przykład po jakieś materiały, bo nie było kurierów. Mało tego, każdy przecież wiedział dużo wcześniej, że ktoś jedzie do miasta i była robiona lista, co trzeba przywieźć.

Dzisiaj supermarkety zaczęły nas kusić tym, że ma być po pierwsze wygodniej, szybciej i taniej. Pamiętam mój pierwszy wyjazd do supermarketu. Był taki argument rodziców, że jedziemy raz na jakiś czas do supermarketu jak wtedy do tego miasta, bo będzie taniej, szybciej i wygodniej, bo w duży wózek sobie naładujemy i tak dalej.

Ale przeanalizujmy to teraz. Czy jest wygodniej? Wydaje mi się, że tkwimy w długich kolejkach. Musimy skoczyć do kilku supermarketów, bo supermarkety zaczęły między sobą rywalizować w taki sposób, że robią tak zwane produkty pod własną marką. W Lidlu smakuje nam to, w Biedronce smakuje nam to, a w Tesco smakuje nam to. To jest celowe działanie, żeby przyciągnąć i przyzwyczaić klienta tym swoim produktem.

Pytałaś, jak to wygląda od kuchni. Jeżeli jakiś produkt się bardzo dobrze sprzedaje, to sam spotkałem się z tym, że sieć powiedziała do mnie: wprowadzą mój produkt pod warunkiem, że dam im wyłączność. Właśnie dlatego, żeby konkurować, żeby Lidl na przykład konkurował z Carrefourem. Wyłączności są bardzo ważne. Zresztą wystarczy wejść do Rossmanna, żeby zobaczyć, jak bardzo silnie atakują takim sformułowaniem „tylko w Rossmannie”. Masz kupić to tylko w Rossmannie.

Czyli czy jest wygodnie? Nie jest już wygodnie. Nie jest też szybko. Żeby dojechać do supermarketu, tkwimy w korkach. Znalezienie parkingu graniczyło z cudem przed pandemią.

Czy jest tanio? Uważam, że jest znacznie drożej niż wtedy, kiedy te supermarkety wchodziły i stawały się czymś na kształt dyskontów. Dzisiaj jest takie sformułowanie tak zwanych loss leaderów. Supermarkety robią banany, szynkę, jabłka, ziemniaki ewentualnie, cukier. Robią bardzo duży billboard, który ma przykuwać uwagę ceną i dużą wielkością produktów. I mówią: „banany 2,39”. To jest tak zwany loss leader. Przychodzimy po banany, ale czy ktoś z nas kiedyś wyszedł tylko z bananami? Kupujemy przy okazji dwadzieścia czy sto innych produktów, nierzadko opakowanych w tonę plastiku.

Ale też słyszysz takie argumenty konsumentów, którzy mówią, że przecież w takich małych sklepach, czy to w kooperatywie, czy to w sklepach zero waste’owych, czy to nawet takich lokalnych warzywniakach, jest drożej. Ja ostatnio nawet rozmawiałam o tym z sąsiadką. Na osiedlu mamy swój mały warzywniak, w którym rzeczywiście ceny są wyższe, w sensie ceny jednostkowe. Idziesz po pomidora, to pomidor kosztuje 9 zł. Pójdziesz do supermarketu, ten sam pomidor kosztuje 3. Z tym że jak idziesz do supermarketu, to nie wychodzisz z samym jednym pomidorem. Po drodze mijasz jogurty, mijasz mleko, widzisz jeszcze bułki, jeszcze wychodząc ze sklepu, widzisz jakiegoś batonika, to Ci oczy świrują, no to bierzesz. I wychodzisz już nie z samym pomidorem, który kosztował 3 złote, tylko masz nawet więcej, niż byś wydał, idąc do warzywniaka.

To jest jedna rzecz. A druga, odkąd prowadzę swoją firmę, doskonale wiem, jakie koszta się za tym kryją. Czy masz może informacje, jakie koszty się kryją za tymi mniejszymi sklepikami? Ile trzeba mieć kasy, żeby to prowadzić?

Trzeba mieć dużo. Ja bym odwrócił pytanie: dlaczego w sieci jest taniej? Dam Ci przykład jednej z dużych sieci drogerii w Polsce. Nie chcę powiedzieć nazwy, dlatego że zarzut jest bardzo poważny. Sieć ta zrobiła zebranie z głównymi dostawcami i powiedziała: „Ten produkt, który kupujemy teraz za 10 złotych, ma kosztować 7 złotych. Zróbcie to, jak chcecie, ale ma być to ten sam produkt i ma kosztować 7 złotych”.

Co zrobili ci producenci? Zrobili, żeby był tańszy. Jak zrobili? Składniki czynne poszły w dół. I nadal mamy certyfikowany ekologiczny produkt, ale ja wymyśliłem taką nazwę: tak zwany skład marketingowy. Produkt nadal ma certyfikat, bo składniki jako takie się nie zmieniły, ale ich kolejność znacząco się zmieniła. Składnik czynny, ten, który ma wpływ, jest ostatni, przedostatni. Dlatego jest taniej. Ale jest to tylko pozorne taniej.

Po drugie, sieci kupują taniej. Niestety małe lokalne sklepy nie. Nie rozumiem dlaczego i walczę z producentami. Tłumaczę im to, że popełniają strategiczny błąd. Negocjatorzy sieci wymuszają i obiecują złote góry tym producentom, jeżeli wejdą we współpracę. Bo oczywiście sieć zamawia od razu dwadzieścia tirów, a mały lokalny sklep zamawia za 300 złotych.

Producent mówi tak: „Jak ty zamawiasz za 300 złotych, to ja ci tego pomidora sprzedam za 6 złotych za kilo”. A jeżeli przychodzi hipermarket, to ten sam producent sprzedaje tego samego pomidora za dużo, dużo taniej. Dlatego sieci sprzedają taniej, bo mają też do tego wyspecjalizowanych negocjatorów.

Osobiście też miałem taką przyjemność w jednej z sieci. Z racji tego, że jestem pedagogiem, wychwyciłem pewne takie mechanizmy szantażu. I marchewka, i kij były ze strony tej pani kupiec stosowane. Były wielkie obietnice, ile to my nie kupimy, jak marka zacznie być rozpoznawalna… tylko ona musi mieć 50 procent marży. Tak, jeżeli macie kolegę, koleżankę, która jest wytwórcą i sprzedaje do supermarketu, to zapytajcie, jakie marże chce supermarket. Są to ogromne marże. Dlatego jeżeli jest wyprzedaż dwa plus jeden, to nadal supermarket na niej zarabia. Mały sklep, który kupuje z marżą 15-25 procent nie ma żadnych szans.

To jest ciekawe a propos tych marż. Przypomniała mi się ta historia, którą już opowiadałam kiedyś. Bo „Nie śmieci” to nie jest moja pierwsza książka. Już wcześniej miałam książki, tylko że wydawane z tradycyjnym wydawcą, z tradycyjną dystrybucją. I pamiętam, że w przypadku jednej z tych książek zwróciłam się do wydawcy, żebym mogła sprzedawać u siebie w kramie. I okej, myśmy się dogadali, ta marża, którą mi zaproponował wydawca jako autorce, wynosiła niecałe 30 procent. Prawie już przyklepaliśmy tę umowę, jak zupełnym przypadkiem trafiła do mnie rozmowa, która nie powinna była do mnie trafić. Rozmowa między wydawcą a właśnie dużą siecią księgarni, z którą też były dogadywane szczegóły współpracy. Wtedy się dowiedziałam, że ja jako autorka mogłam liczyć na niecałe 30 procent, a duża sieć księgarni na 60. Oczywiście do żadnej umowy nie doszło, nie zgodziłam się na coś takiego, ale wtedy po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłam, jaka duża to jest dysproporcja, jak wielkie wymagania mają wielkie sieci jak w ogóle dyktują warunki te wielkie sieci. To jest nie do ogarnięcia.

Dlatego ja często zachęcam do tego, żeby jednak kupować w lokalnych sklepach. Lokalne sklepy dbają o nas. Wyobraź sobie, że zabraknie Ci 5 złotych do zakupów w sklepie, od którego mieszkasz dwie ulice dalej, ale kupujesz codziennie. Jak myślisz, jak się zachowa ekspedientka? W dziewięćdziesięciu procentach powie: „Pani przyniesie jutro”. To jest naturalne.

Mało tego, ja pamiętam, jak moja babcia szła do sklepu na wsi, to czekałem jak wróci na dwie rzeczy. Po pierwsze na te świeże bułki i na to co kupi, a po drugie na opowieść o tym, co słychać na wsi. Przychodziła z różnymi informacjami. Że ta i ta jest w ciąży, ten i ten się uderzył w palec, ten i ten umarł, tego i tego okradli. To była lokalna gazeta, ten sklep. Ludzie o siebie dbali. Często babcia przychodziła ze sklepu i zmieniała plan dnia, bo trzeba było pójść, popilnować komuś dziecka, bo zachorowało.

A jednak człowiek to jest zwierzę społeczne.

Rzadko kiedy mamy do czynienia ze strajkiem przeciwko kolejnemu supermarketowi. Często pada taki argument, że supermarket zapewnia nowe miejsca pracy. W supermarkecie zatrudnionych jest od pięciu, do dziesięciu, może piętnastu osób. Ale kiedy powstaje jeden supermarket, ginie w promieniu dwóch do pięciu kilometrów około pięciu do dziesięciu małych sklepików. Teraz pomnóżmy sobie, że jeden mały sklepik to zarobki dla pięciu, dla dziesięciu osób. Gdzieś miałem takie fajne dane, że 670 sklepów Lidla zatrudnia obecnie 18 tysięcy osób w Polsce. Ja szybko sobie policzyłem, ile by zatrudniało, gdyby nie wyginęły małe sklepy. Uwaga, 33500. Tylko tych, którzy prowadzą sklepy.

A teraz idźmy dalej. Bo nie tylko tracą pracę ci, którzy mieli sklepik. Tracą też lokalne małe firmy, mali producenci. Jeżeli ginie X sklepów w województwie wielkopolskim, to jakaś mała mleczarnia, jakiś mały stolarz, jakiś mały rolnik nie ma gdzie tych pomidorów, mebli, szynki zawozić do małego sklepiku. Ci mali producenci też giną. A mała fabryczka też zatrudnia od dziesięciu do piętnastu osób.

Ja ostatnio sobie liczyłem, ile moja firma zatrudnia osób. Oprócz tego, że zatrudnia około siedemnastu osób na etat, około sześciu osób na umowę zlecenie – to są osoby po całym kraju rozmieszczone – to oprócz tego mamy firmę, która nas obsługuje informatycznie. Każdy mały sklepik też tak ma, bo wszędzie jest jakiś monitoring, jakiś komputer się zepsuje. Policzyłem, że moja firma daje pracę około pięćdziesięciu osobom. Gdybyśmy jeszcze dodali pracowników wszystkich producentów, których produkty są u mnie w sklepie, to są już dziesiątki tysięcy pracowników.

Zawodowo też masz kontakt z małymi sklepami, sklepami zero waste’owymi, ekologicznymi i tak dalej. Jak oceniasz kondycję, generalnie na przestrzeni lat jak to się rozwija? Czy mamy szansę na to, żeby tych sklepików było więcej?

Małe ekologiczne sklepy zrobiły ogromną, ciężką pracę. To one, razem z osobami takimi jak Ty, czyli blogerkami, autorkami i autorami książek, stworzyły pewną modę na produkty zero waste. Zbudowały pewną świadomość społeczną. Ale niestety te małe sklepy, które stworzyły ten trend dla tych hipermarketów, one się będą zamykały i nie dziwota, że będą miały coraz drożej, bo jak mają zapłacić czynsz 3000 złotych za nieruchomość? To jest minimalny czynsz, nie mówiąc o czynszach w galeriach. Czynsz w galerii to minimum 6000 złotych, plus 2-3 procent od obrotu dla właściciela. Ile trzeba dziennie sprzedać, żeby w ogóle coś zarobić, żeby opłacić pracowników?

Dwa tygodnie temu upadł jeden ze sklepów w Poznaniu. Sklep się nazywa BIOrę. Jeden z dwóch sklepów musiał się zamknąć. Przecież problemy finansowe ma obecnie Kooperatywa Dobrze, bo supermarkety odbierają im klientów. W bliskim sąsiedztwie Kooperatywy Dobrze otworzył się sklep Bio-Carrefour. Czy to jest przypadek? Ja osobiście nie wierzę w przypadki. Ogromne sieci dysponują ogromnymi zasobami analitycznymi.

Znam taką metodologię polegającą na tym, że się zatrudnia osobę na umowę zlecenie, by siedziała w samochodzie przed sklepem konkurencji i liczyła osoby, które wejdą i wyjdą, czyli tak zwane liczenie paragonów. Są dokładne dane, wyliczenia, ile musi być paragonów, by otworzyć sklep naprzeciwko.

Rozmawiałem jakiś czas temu na takim dużym forum branży FNCG. Branża FNCG to jest branża produktów szybko sprzedających się, czyli stacje benzynowe, Żabki i supermarkety. Tam spotkałem osoby, które pracowały w firmach, które robią statystyki i badania opinii publicznej. Dlaczego na tym forum się pojawiły takie firmy? Dlatego że te firmy są bardzo często wynajmowane przez sieci.

Otóż prezesi są zapraszani przez te firmy na tak zwany lunch analityczny i na tym lunchu sobie jedzą obiadek, a dziewczyny prezentują, jakie będą w przyszłości największe trendy. W 2018 tę rozmowę prowadziłem z tymi dziewczynami. W 2018 roku przedstawiały, że trendem najbardziej zyskującym będzie zero waste. Więc mamy teraz odpowiedź. W supermarketach – w Carrefourze, Lidlu – są oczywiście produkty zero waste’owe. Tak samo było z produktami wegańskimi. Supermarkety mają dostęp do bardzo dużych pogłębionych badań. One są skrojone idealnie na to, żeby ofertę robić taką, która przyciągnie klienta.

Czy to jest złe, że supermarkety wprowadzają tego typu produkty? Bo można powiedzieć, że pójdziemy sobie do najbliższego supermarketu i przy okazji możemy sobie kupić warzywa na wagę, bo przecież w alejkach są bez opakowań, podejdziemy sobie do półki, na której są produkty z kończącą się datą ważności, wielkim napisem zero waste. Ale okej, przecież możemy przejść nad tym do porządku dziennego, bo wszyscy działamy w słusznej sprawie. Wszyscy jesteśmy zero waste i chyba to jest w porządku. Czy nie?

To obowiązek etyczny, żeby supermarkety, które już istnieją, robiły wszystko każdego dnia, by być bardziej zero waste. A mają ku temu narzędzia po stokroć większe niż malutki sklepik na moim osiedlu. Budżet małego osiedlowego sklepu to jest kilkaset do kilku tysięcy złotych i kreatywność, to na co wpadną. Budżety wielkich korporacji są milionowe. Te wszystkie zyski są transferowane do centrali, do ich właścicieli i rozdysponowywane na garstkę osób.

Oczywiście sieci muszą pokazywać, że coś robią. Ja uważam, że te działania są nieproporcjonalne do ich możliwości. Nie ma niestety rozwiązań ustawowych i hipermarkety nigdy same się za to nie wezmą, dopóki nie będzie ustawowych rozwiązań.

Jednym z nich – to jest akurat dobra wiadomość, ale niestety za kilka lat dopiero – nowe budynki, które będą budowane, użyteczności publicznej i tak dalej, będą miały w obowiązku mieć panele słoneczne. Wierzę w to, że w obowiązku kiedyś będzie zbieranie wody deszczowej.

Bo zobaczcie, jeżeli hipermarket się buduje, to cechą specyficzną jest to, że parking jest dwa razy większy niż teren supermarketu. Cała ta woda deszczowa, która by została wchłonięta przez tę żyzną ziemię, która zostaje zamieniona na kostkę, spływa do ścieków, a ściekami do morza. Czyli słodka woda z parkingu leci do morza. I co z tego, że został wprowadzony podatek od wody deszczowej, jak ta woda deszczowa i tak poleci do morza? To już jest nieodwracalne, nikt tej wody nie odzyska. A przecież budując ten jeden z supermarketów, można by przecież tę wodę deszczową, gdyby oczywiście były takie ustawowe rozwiązania, zbierać.

Te działania wizerunkowe, żeby sprzedawać jakieś produkty zero waste’owe, są jak kadzidło dla umarłego. One w żaden sposób nie zmienią świata, tylko go pogorszą jeszcze bardziej. Na miejsce jednego produktu zero waste w supermarkecie powstaje dwadzieścia innych w plastiku. Za plecami. Bo tu patrzymy na szczoteczkę bambusową, a za plecami mamy zapakowane w folię sałaty, szynki, parówki, każda w osobną folijkę. Jest tego naprawdę mnóstwo i tego tylko przybywa. Jestem na sto procent przekonany, że to są tylko i wyłącznie działania wizerunkowe, wynikające z wyrachowanego śledzenia upodobań klientów.

Rozmawiałem ostatnio z firmą, która szyje torby na zakupy. Na bardzo fajną rzecz zwróciła uwagę. Kiedy klienci zero waste kupowali worki sakwabag, to bardzo o nie dbali, szanowali, mieli jedną, maksymalnie dwie na całą rodzinę. Kiedy sieci wprowadziły trzy razy tańsze, to co się okazało? Że tak naprawdę wielorazowe worki stały się jednorazowymi i każdy ma ich dziesięć. Gubi je, nie szanuje tak, jakby wydał na nie troszeczkę więcej.

A propos ceny, Wy w firmie zajmujecie się dystrybucją ekologicznych produktów. Najczęstszym zarzutem osób, które rzadziej kupują ekologiczne produkty, ale gdzieś im śmigają reklamy, że coś jest bardziej eko, bio i tak dalej, jest to, że to są droższe produkty. Co się kryje za ceną? Dlaczego one są droższe?

Po prostu kosztują tyle, ile kosztuje wytworzenie takiego produktu w sposób uczciwy. Policzmy sobie, ile czasu trwa zasianie marchewki, wypielenie jej, zebranie, pokrojenie i wrzucenie do słoiczka na przykład jako zaprawę. Kiedy zliczymy te wszystkie koszty, to zastanowimy się, jak to możliwe, że słoiczek marchewki kosztuje 3 złote, a nie 20. To jest po prostu niemożliwe.

Szampon z wysoką zawartością pokrzywy u mnie w sklepie kosztuje 20 złotych. Ta pokrzywa jest na bardzo wysokim, chyba czwartym miejscu. Ktoś musi pojechać i zebrać tę pokrzywę. Musi być w sposób ekologiczny wyhodowana, czyli nie możemy tam robić oprysków, że przejedziemy raz i koniec, z głowy, zielsko nie wyrośnie. Nie można tam stosować różnych pestycydów. Ktoś często musi to ręcznie zebrać. To są wszystko naturalne koszty.

Moi klienci to podkreślają, że te produkty są znacząco bardziej skuteczne. Klienci, którzy pierwszy raz w życiu spotkali się z produktem ekologicznym w lokalnym sklepie, od producenta małego, który uczciwie zrobił produkt ekologiczny, a nie skład marketingowy, to jego pierwsza reakcja jest dużo bardziej entuzjastyczna. Mówi często o tym, że jest zaskoczony, jak ten produkt jest skuteczny, wydajny i spełnia jego potrzeby.

Błędem takiego producenta często jest, że zaczyna wchodzić we współpracę z siecią, a jeszcze większym błędem jest, że opiera swoją produkcję na sieci. Wystarczy, że jeden główny dyrektor handlowy powie: „Nie, już nie będą w Rossmannie”. Co się dzieje? Jego dwudziestu pracowników na taśmie produkcyjnej z dnia na dzień nie ma dla kogo produkować. Tak działa właśnie tak zwana negocjacja z producentami.

Sieć najpierw stwarza dobre warunki współpracy z hipermarketem. Kiedy zauważy, bo kupiec dobrze wie, kiedy to się dzieje, że produkcja jest oparta na tej sieci, to mówi: „Dobrze, panie Heniu, super nam się współpracuje, dwadzieścia tirów miesięcznie do nas jedzie, ale ten produkt teraz ma być 20 procent taniej. Bo jak nie, to mamy producenta, który zrobi z bardzo podobnym brandem pana produkt u nas. Godzi się pan czy nie?”. A przecież ten producent ma rozkręconą produkcję, ma maszyny w leasingu, ma pracowników, ma magazyny wynajęte. Często umowy najmu są takie, że trzeba pół roku do przodu płacić. Co ma zrobić taki producent w starciu z siecią? Nie ma żadnych szans. Musi produkować po kosztach. Tak to działa. To jest kolejny taki mechanizm.

Na zakończenie, jesteśmy w takim okresie, kiedy zaczynamy powoli kupować prezenty świąteczne. Opcją pierwszego wyboru jest albo pójście do supermarketu i kupienie takiego zestawu dwa plus jeden czy dwa w cenie jednego, tak żeby i dla mamy, i dla teściowej za jednym zamachem było, albo pójście do drogerii. Tam też są nawet gotowe zestawy prezentowe, więc można sobie dla brata i ojca przy okazji kupić, takie same płyny do golenia i tak dalej.

To zależy, komu kupujemy. Jeżeli kogoś bardzo nie lubimy, to możemy taki prezent dać na odczepnego. Jeżeli jest to osoba nam bardzo bliska, to powiem Ci, jak ja kupiłem jeden z najlepszych prezentów – żonie, ale właściwie też dla naszego domu czy wielu moim bliskim. W Murkowie, to jest miejscowość obok, jest mała pracownia artystyczna, która robi ceramikę. I kupiłem takie kubeczki i wielki talerz na owoce. Przepiękny talerz. Piękna ceramika. Ja wiem, że to kupiłem od Kasi, która jest artystką i też pedagogiem, prowadzi zajęcia waldorfskie. Mógłbym o Kasi bardzo dużo mówić. I dzisiaj kiedy biorę banana z tego talerza, to od razu mam dużo pozytywnych uczuć.

Więc życzę wszystkim, by zrobili na te święta prawdziwe prezenty ludziom, które będą nam codziennie przez cały rok przypominać, od kogo mamy ten prezent, od jakiego właściciela. Bo ten zestaw Nivea, nie wierzę, żeby ktoś kto wejdzie do łazienki, pamiętał, skąd to się znalazło w tej łazience po dwóch miesiącach.

Ostatnio tak się zastanawiałem. Było święto wszystkich świętych i Zaduszki. Taka refleksja, co po nas zostaje. Kiedy jesteśmy na cmentarzu, to mówimy, że zostają po nas przedmioty, wybudowane domy, jakieś nieruchomości lub idee. Książki na przykład. Napisałaś książkę i myślę, że ta książka bardzo długo po Tobie zostanie. Tak że to jest świetny prezent dla kogoś, kupić komuś książkę osoby, którą się zna. Której się kliknęło na blogu czy na Facebooku Lubię to, albo nawet dało się negatywny komentarz, z którą się dyskutowało na blogu. Będziemy zawsze tę książkę u siebie na półce rozpoznawać.

Takie prezenty róbmy, że przy choince też będziemy mogli opowiedzieć o tym prezencie. Co opowiemy o kremie Niwea? Prezenty robione samemu to też jest ogromna wartość, która sprawi komuś ogromną radość.

Bardzo serdecznie Ci dziękuję za rozmowę, Paweł.

Również, było miło.

To trzymaj się, pozdrawiam Cię serdecznie.

To był Paweł Poloch, właściciel drogerii ekologicznej BetterLand i dystrybutor ekologicznych towarów. Mam nadzieję, że nasza rozmowa pozwoliła Wam choć trochę zrozumieć, jak wyglądają realia współpracy z wielkimi sieciami, choć trochę otworzyła oczy i może, mam taką nieśmiałą nadzieję, zachęciła do wsparcia lokalnych producentów, lokalnych rolników, lokalnych wytwórców i rzemieślników, którzy działają po sąsiedzku.

Oczywiście praca nad tym odcinkiem była możliwa dzięki wsparciu moich Matronek i moich patronów. Mówiłam to już nieraz, ale powtórzę się: to właśnie dzięki Wam powstaje ten podcast. Dziękuję Wam z całego serca. A jeśli ktoś z Was chciałby dołączyć do grona patronów i wesprzeć mnie w tym co robię, to zapraszam na Patronite.pl/nanowosmieci. Oczywiście zachęcam Was również do obserwowania moich profili na Instagramie i Facebooku, gdzie działam pod nazwą „Na nowo śmieci” i dzielę się informacjami o ograniczaniu, poprawnej segregacji i recyklingu odpadów, a także opowiadam o stylu życia zero waste.

Jeśli ten odcinek wydał Wam się interesujący i przydatny, oczywiście nie wahajcie się go udostępnić. A żeby nie przegapić kolejnych, zachęcam do subskrybowania moich kanałów podcastowych. Na YouTube to Na nowo śmieci, a w aplikacjach podcastowych „Co w tym koszu”, od nazwy tego podcastu. A tymczasem do usłyszenia, do zobaczenia.

To była Wasza Babka od śmieci.

Pa pa!

 

Książka Nie śmieci baner