Kliknij i słuchaj także na:
Spotify / YouTube / Podcast Apple / SoundCloud
***
Może wolisz przeczytać treść podcastu?
Cześć! Dzień dobry!
Nie bez powodu jestem nazywana Babką od śmieci. Ten przydomek przylgnął do mnie kilka lat temu. Nawet pamiętam dokładnie moment, w którym to się zaczęło. Otóż, brałam udział w jakiejś konferencji branżowej – odnośnie zero waste czy odpadów. Po wystąpieniu prelegenta można było zadawać pytania. Więc podniosłam rękę, dostałam mikrofon, wstałam, żeby lepiej było mnie widać. I mówię: Dzień dobry, nazywam się Julia Wizowska, prowadzę bloga Na nowo śmieci… A wtedy z tyłu jakaś dziewczyna jak nie krzyknie: Aaaaa, to ty jesteś tą babką od śmieci!!
No, i tak już zostało.
Na nowo śmieci prowadzę od 2015 roku. Początkowo dzieliłam się tutorialami i pomysłami na drugie życie niepotrzebnych rzeczy. To miało być moje miejsce w sieci, z którego inni mogliby czerpać inspiracje na rękodzieło, ale z akcentem na przerabianie odpadków. Bo sama w tamtym momencie bardzo mocno się tym zajęłam. Wcześniej pracowałam jako dziennikarka i reporterka, publikowałam reportaże w dużych mediach – Tygodniku Polityka, Miesięczniku Znak, Miesięczniku Podróże, portalach, jak Onet Biznes, w radiu współprowadziłam program, w Dużym Formacie publikowałam fotoreportaże, raz miałam nawet zdjęcie okładkowe (w sensie: zrobiłam to zdjęcie, a nie, że na nim byłam). W pewnym momencie zaczęłam wyjeżdżać do miejsc, w których coś się działo: do Czeczenii po wojnie, do Egiptu, gdzie trwały antyrządowe protesty, określane mianem Arabskiej Wiosny, no i na Ukrainę, gdzie wszystko zaczęło się od Majdanu w Kijowie, potem była aneksja Krymu, pożar w Domu związków zawodowych w Odessie, zestrzelenie malezyjskiego samolotu nad Donbasem, no i właściwie – sam Donbas, gdzie zaczęła się wojna. I myśmy razem z Grześkiem Szymanikiem na ten Donbas wyjeżdżali przez dwa lata, zbierając materiały do książki „Po północy w Doniecku”. Już nie będę się wgłębiać w szczegóły, bo przecież nie o tym miał być ten odcinek. Powiem tylko, że po tych doświadczeniach wiedziałam, że nie chcę wracać do zawodu stricte reporterskiego. Nie wiedziałam, czym będę się zajmować, póki co potrzebowałam spokoju. Więc jak wróciliśmy z ostatniego wyjazdu, zaczęłam przerabiać w domu różne rzeczy. Pocięłam stare prześcieradło na włóczkę t-shirtową i wydziergałam z niej pokrowiec na pufę. Z niepotrzebnej koszuli i tuniki uszyłam powłoczki na jaśki. I gdy tak przerabiałam po kolei te wszystkie rzeczy, coś mnie tknęło, żeby właśnie założyć bloga z pomysłami na różne „coś z niczego”. I nazwa – Na nowo śmieci – do tego nawiązywała: z jednej strony przerabiałam różne niechciane już przedmioty, śmieci. A z drugiej, podkreślałam zmiany w swoim życiu. Wiecie, mówi się: wracać na stare śmieci. No to ja dla odmiany przeniosłam się na nowe.
Na początku publikowałam przepisy, tutoriale, instrukcje. A później zaczęło się na blogu pojawiać coraz więcej tematów związanych z odpadami. Zaczęłam się interesować, jak inne kraje ogarniają swoje śmieci, ale też szukałam więcej informacji o tym, co dzieje się po drugiej stronie tego naszego lokalnego kosza. I jak my, mieszkańcy, konsumencie – ja – możemy ograniczać ilość śmieci w naszym życiu. Momentem przełomowym była wizyta w Warszawie Bei Johnson, autorki bloga Zero Waste Home. 2016 rok – zaczynało się wtedy tworzyć środowisko zero waste w Polsce. Zachłysnęłam się tę filozofią i nie dość, że wprowadzałam bezśmieciowe zmiany w swoim życiu, to jeszcze dzieliłam się patentami z czytelnikami. Czas mijał, ja coraz głębiej grzebałam w koszu. Zaczęłam odwiedzać instalacje przetwarzające odpady, sortownie, do których trafiają worki ze śmieciami z naszych domów i mieszkań, zakłady, które recyklingują albo w inny sposób odzyskują surowce. Po dwóch latach jeżdżenia po całej Polsce, rozmawiania z ekspertami od odpadów, napisałam książkę „Nie śmieci”, która z jednej strony opiera się na informacjach pozyskanych u źródła (taki mój kawałek reporterski), a z drugiej, przekazuje moje sposoby na bardziej świadome i ekologiczne życie.
A po co o tym wszystkim mówię?
Bo stały kontakt z czytelniczkami i czytelnikami przez te wszystkie lata, ale też uczestniczkami i uczestnikami moich wykładów, prelekcji i warsztatów, no i bycie nijako na bieżąco z informacjami o odpadach pozwoliły mi wyłuskać najczęstsze pytania, wątpliwości i pomyłki, jeśli chodzi o kosz na śmieci.
Dlatego w tym odcinku podcastu chciałabym poruszyć błędy w segregacji, które prawdopodobnie popełniasz, nawet nieświadomie!
I po tym przydługaśnym wstępie raz-ciach-ciach przechodzimy do listy błędów. A zatem!
Błąd nr 1: kosz na bio
Mało sprecyzowane? A, nie bez powodu! Bo cały kosz na bio jest jednym wielkim błędem! Brązowe kosze są stosunkowo młodym wynalazkiem na naszych podwórkach. W wielu miejscowościach dopiero są wprowadzane. I jednocześnie to jest ta frakcja odpadków, wokół której jest najwięcej pytań i wątpliwości. Bo mieszkańcy nie zawsze wiedzą, co wrzuca się do kosza na bio. A nawet jeśli wiedzą, nie zawsze rozumieją, dlaczego akurat tak się segreguje, a nie inaczej.
Pierwszy z brzegu przykład: mięso. Jak wiadomo, a przynajmniej powinno być wiadomo, do koszy na bio nie można wrzucać produktów odzwierzęcych. Czyli: kości, ości, nabiału, niedojedzonego kotleta mięsnego, drobiowych skór, rybich łusek, baranich łbów, czy co tam jeszcze jecie. Tego typu smaczki lecą do czarnego kosza na odpady zmieszane. Dlaczego mięsa nie wyrzucamy do bio? Opowiem wam historię. Jak odwiedzałam jedną z kompostowni – rzecz się działa w poniedziałek rano, czyli na hali leżały odpadki zwiezione z miasta w sobotę, bo w niedzielę nie było odbioru śmieci. Było lato, w hali duszno, gorąco. Przypominam: resztki kuchenne kisiły się drugą dobę. I zanim ruszyliśmy na halę, żeby zobaczyć wszystkie procesy po kolei, pracownik tej kompostowni zaprosił mnie przed ekran – a wszystkie procesy w zakładzie są monitorowane – i pokazał mi coś fascynującego w bardzo dużym zoomie. Białe wijące się robale, które zdążyły ujrzeć światło dzienne, bo ktoś wywalił do brązowego kosza kawałki surowego mięsa. No więc pierwszy powód jest taki, że jest to nieestetyczne i wręcz nieetyczne, biorąc pod uwagę, że z tym dobrodziejstwem mają do czynienia pracownicy zakładu – żywi ludzie. Co do drugiego powodu, to warto wiedzieć, że założenie reformy odpadowej było takie, że odpadki kuchenne, czasem też roślinne, będą trafiały właśnie między innymi do kompostowni, gdzie będą przerabiane na kompost. Ale z resztek odzwierzęcych kompostu się nie zrobi – przynajmniej takiego kompostu, jakiego można używać w rolnictwie do nawożenia pól z roślinami jadalnymi. Jedyny odzwierzęcy produkt, który może trafić do bio – to skorupki jaj. I to wszystko. Jak będziecie się wahali: czy to się wrzuca, czy nie wrzuca, to po prostu przypomnijcie sobie, że produkty spożywcze wyrzucane do kosza bio mają być wegańskie.
Dobra. Grzebiemy dalej w koszu na bio. I dogrzebujemy się do… tiruriru! Artykułów higienicznych – bodegradowalnych, kompostowalnych i innych takich rozkosznych kwiatków, które w ostatnich czasach zrobiły się niesamowicie popularne. Są przedstawiane w opozycji do konwencjonalnych jednorazowych pieluch, podpasek, patyczków kosmetycznych itd. jako te, które są bardziej przyjazne dla środowiska. Więc konsument nijako może uspokoić swoje sumienie, że owszem, sięga po jednorazówkę, ale jednak troszkę lepszą. Gorzej, że tu w grę wchodzi siła skojarzenia, więc widzimy napis na opakowaniu „biodegradowalna”, „kompostowalna” i słyszymy w głowie: kosz na bio, kompostownia przemysłowa. Więc tę zużytą pieluchę… bęc! i wrzucamy do brązowego pojemnika. Koszmar. Bo co dzieje się dalej? Znowu wrócę do tego, że nie powstanie dobry kompost z ludzkiej kupy ani z żadnych innych wydzielin. To jest wykluczone. A drugi argument – tu znowu posłużę się historią… Otóż, w kompostowni na samym początku proces wygląda tak, że odpadki przechodzą przez rozrywarkę worków na śmieci i równomiernie rozkładają się na taśmie. Taśma się przesuwa, dochodzi do kratki, gdzie są małe oczka. Wszystkie drobne odpadki, jak ogryzki, skórki, pestki, spadają w dół, a na górze pozostają większe i one trafiają do rozdrabniarki. To jest taki sześcian, w którym zasuwają piły, które tną duże odpadki na drobniejsze części, które też docelowo mają spać i dołączyć na dole do skórek, obierek i pestek. I generalnie tymi dużymi odpadkami, które trafiają do rozdrabniarki, są gałęzie, taka jest idea. Natomiast… jeśli do kosza na bio wrzuci się pieluchę, to ona również wyląduje w tej rozdrabniarce. A warto do tego dodać, że mało kto wie, a jeśli wie, to średnio stosuje, że zanim wyrzuci się pieluchę do kosza na śmieci, trzeba ją opróżnić i zawartość spuścić w toalecie. Czyli nie powinniśmy wyrzucać pieluchy razem z kupą. Ale wyrzucamy i to jeszcze do bio, bo przecież pielucha jest biodegradowalna kompostowalna, więc ona trafia do rozdrabniarki, gdzie czekają na nią piły. I teraz uruchamiamy wyobraźnię: jak wygląda ten sześcian od środka po tym, jak ostrza posiekały pieluchę z zawartością na małe kawałki… W jednej z kompostowni pytałam kierownika zakładu, co myśli o kompostowalnych artykułach higienicznych. Na co on, że on to pół biedy, ale jak ma powiedzieć pracownikowi, żeby ręcznie wyczyścił rozdrabniacz, w której doszło właśnie do teksańskiej masakry z udziałem pieluchy, no to pracownik szczęśliwy nie jest. Podobnie sprawa wygląda z podpaskami, które mają tendencję do rozwijania się i przylepiania do ścianek rozdrabniacza. Soooorry, za barwne opisy, ale tak właśnie wygląda świat po drugiej stronie kosza 🙂 Nasze śmieci w magiczny sposób nie znikają po wyrzuceniu do kosza. A co do artykułów higienicznych, to one bezwzględnie powinny trafiać do czarnego pojemnika na zmieszane.
Dobra. Pogrzebiemy jeszcze chwilę w koszu na bio, aż dotrzemy do ziemi. Baaardzo często spotykam się z pytaniem, dlaczego do brązowego pojemnika nie wolno wyrzucać ziemi po kwiatkach albo ziołach z supermarketu. Bo wyrzucać nie wolno, wiecie? I mnożyły się już różne teorie. Włącznie z takimi, że nie wolno, bo nasiona kwiatów egzotycznych, które mamy w domu, rozsieją się wraz z kompostem po całej Polsce. Więc ja po prostu zapytałam u źródła – w kompostowni – co stoi za tym zakazem. I oto czego się dowiedziałam. Po pierwsze, w niektórych zakładach oprócz kompostowania zachodzi jeszcze jeden proces – fermentacja. W wyniku którego, mówiąc w bardzo, bardzo dużym uproszczeniu produkowany jest prąd, zielona energia dla mieszkańców. No więc z ziemi ta energia nie powstanie, ziemia jest dla zakładu zbędnym balastem. Drugi powód jest związany ze specyfiką technologii kompostowania – proces odbywa się w zamkniętych komorach, gdzie odpadki przez określony czas są polewane płynem z mikroorganizmami. Płyn ścieka do specjalnych kratek, a jeśli odpadki zawierają ziemię lub piasek, to one ściekają do tych kratek razem z płynem. I jak się gromadzą w tych kratkach, to kratki wymagają częstszego czyszczenia, a to jest kosztowne. Co więc robić z tę ziemią? Jak wyobrazimy sobie, że kupiliśmy w sklepie czarną plastikową doniczkę z bazylią i już obłupiliśmy cały ten krzaczek, pozostał nam suchy badyl. To: badyl wyrzucamy do bio, czarną plastikową doniczkę do żółtego kosza na tworzywa sztuczne i metale, a ziemię… zgodnie z zaleceniami – do czarnego pojemnika. Ale mi osobiście szkoda wyrzucać do ziemię do zmieszanych i wolę ją wysypać pod jakimś drzewem albo krzakiem na osiedlu.
No dobra, to tyle, jeśli chodzi o kosz na bio. Lecimy dalej!
Błąd nr 2: zbita szklanka wrzucona do pojemnika na szkło
To jest, powiem wam, mega częsty błąd, bo stoi za nim pewne przekonanie, że do kosza na szkło może trafić wszystko, co uznajemy za szkło w potocznym znaczeniu. Już tłumaczę o co chodzi. Jeśli słyszymy słowo „szkło”, to mamy przed oczami różne przedmioty, które są wykonane ze szkła. To mogą być szklanki, kieliszki, może być szyba okienna, szkło okularowe, naczynie żaroodporne, znicze, w końcu też żarówka! I dla nas, w powszechnym przekonaniu wszystkie te rzeczy mieszczą się w pojęciu szkła. Niektórzy posuwają się dalej i wrzucają do tego worka porcelanę, naczynia ceramiczne czy nawet gliniane doniczki. Tymczasem nic z tych rzeczy nie jest szkłem w pojęciu selektywnej zbiórki odpadów. Mówiąc wprost: te dzwony i pojemniki na szkło, które znajdują się na naszych podwórkach, służą wyłącznie do zbierania szklanych opakowań – słoików i butelek. Przy czym, zarówno szklanych butelek po napojach, jak i na przykład po perfumach. Tak samo ze słoikami: mogą to być słoiki po ogórkach konserwowych, jak i słoiki po kremie do twarzy. Ważne, aby było to opakowanie! Dlaczego nie wolno wrzucać do kosza na szkło innych szklanych przedmiotów? Dlatego że szklanki, szyby, naczynia żarooodporne topią się w innej temperaturze niż słoiki i butelki i nie nadają do przetopienia na opakowania. I dla hut, które zajmują się właśnie tego rodzaju recyklingiem, te inne, niepożądane szklane przedmioty są bardzo dużym problemem. Dlatego zawartość naszych osiedlowych pojemników na szkło najpierw trafia do specjalnych zakładów, gdzie po pierwsze magnes wyciąga wszystkie metalowe elementy, które trafiły do tego kosza; a po drugie, pracownicy ręcznie wyciągają to, co nie jest szkłem w pojęciu właśnie recyklingu. Czasami jest to kupa plastikowych butelek, czasami ekran kineskopowy, ale zdarzają się też ubrania, dywany, buty i tak dalej. Z tym że łatwo jest oczyścić strumień szklanych odpadów z przedmiotów, które nie są szkłem. O wiele trudniej jest z tego wyłuskać szkło, które nie jest opakowaniem. Tym bardziej, że to szkło po drodze się potłucze, więc mamy przed sobą stłuczkę – małe kawałki szkła. I ciężko na pierwszy rzut oka ocenić, który kawałek był kiedyś fragmentem bezbarwnej butelki na mleko, a który – szklanki. A wrzucenie tego razem do pieca hutniczego oznacza kłopoty, poczynając od wad w partii nowych opakowań, po uszkodzenie pieca. Dlatego zanim stłuczka do tego pieca trafi, huta pobiera próbki i wysyła je do laboratorium. Jeżeli wyrywkowa analiza pokazuje, że tona stłuczki zawiera 200 g zanieczyszczeń, huta nie przyjmuje tego surowca i samochody zawracają do zakładu, z którego przyjechały. Co ten zakład zrobi z odrzuconym surowcem – to już jego broszka. Pomysły są różne i niektóre nie są warte polecenia. To co my, jako konsumenci, mieszkańcy i wytwórcy tych odpadów powinniśmy wiedzieć, to tyle, żeby do kosza na szkło wyrzucać wyłącznie opakowania. I tak jak na kontenerach macie naklejki z napisem „Szkło”, to moim zdaniem dla większej precyzji i lepszego zrozumienia tam powinien być ciąg dalszy napisu: opakowaniowe. „Szkło opakowaniowe”.
No dobra. Skoro już jesteśmy przy szkle, to…
Błąd nr 3: skoro butelka się zbiła, to już nie możemy jej wyrzucić do kosza na szkło
Ustalmy to na brzegu, zanim pójdziemy dalej: wypowiedziane przed chwilą przekonanie jest błędne! Nawet jeśli zbije wam się butelka albo stłucze słoik, to o ile jest to butelka i słoik, czyli szkło opakowaniowe, o którym tyle gadałam w poprzednim błędzie, to jak najbardziej możemy je wyrzucić do kosza na szkło. Mit o tym, że stłuczenie dyskwalifikuje szklane opakowanie i każe wyrzucać je do kosza na zmieszane baaaardzo się rozpowszechnił. I nawet mam wrażenie, że wiem, w którym momencie ten mit się narodził. Otóż, któregoś pięknego dnia dostałam maila z pytaniem, czy to prawda, że stłuczoną butelkę należy bezwzględnie wyrzucać do czarnego kosza na zmieszane. Nie, no, nie – odpisałam. Do szkła! Kilka godzin później dostaję kolejną wiadomość, już od innej osoby, ale też z pytaniem o potłuczony słoik. Myślę sobie: dziwne, cóż to za zainteresowaniem tematem! No ale odpisałam, że nie. Tego samego dnia wieczorem miałam warsztaty. Przychodzę więc do pracowni, schodzą się na zajęcia pierwsze osoby, gadka-szmatka, no i pada pytanie: Juliaaa, a czy to prawda, że do szkła nie można wrzucać obtłuczonych butelek? Dżuzis – mówię – krajst! O co, do jasnej anielki chodzi z tymi nieszczęsnymi butelkami? Weźcie mi wyjaśnijcie, człowieki! No i człowieki mi wyjaśniły. Okazało się, że właśnie w całej Warszawie rozwieszono plakaty, będące częścią kampanii edukacyjnej odnośnie tego, jak segregować poszczególne frakcje odpadów. Powiedzmy, na jednym bilboardzie było, co się wrzuca do kosza na papier, na drugim, co ma trafiać do kosza na plastik i metal. A na plakacie z czarnym koszem na zmieszane stało jak wół: „zbite szkło”. I wiecie, intencją autorów tej kampanii było przekazanie, że do kosza na zmieszane ma trafić na przykład stłuczona szklanka, zresztą, to chyba właśnie szklanka była na tym plakacie. Natomiast informacja ta była zupełnie nieczytelna dla mieszkańców. Ją rozumiał ktoś, kto znajduje się po drugiej stronie kosza, kto zawodowo zajmuje się tematyką odpadów, natomiast w głowie osób, które nie mają z tym problemem do czynienia, robił się tylko niepotrzebne większy mętlik. No i skutek jest taki, że mit funkcjonuje do tej pory.
No dobra, lecim dalej.
Błąd nr 4: czysty ręcznik papierowy można wrzucić do kosza na papier
Otóż, nie można!
Wszyscy, mam nadzieję, wiecie, że do kosza na papier należy wrzucać wyłącznie czyste papierowe opakowania. Nie tłuste, nie mokre. Czyli nie może to być na przykład tekturowe pudełko po pizzy, w którym rozlał się pomidorowy sos i upaćkał tę tekturę. To był też między innymi powód, dlaczego w pewnym momencie z 3 koszy do segregacji zrobiło się nagle 5 i ten kosz na tak zwane suche segregowane, czyli na papier, plastik i metal został podzielony na dwa osobne: papier oraz plastik z metalem. Bo jak wrzucało się puszki, w których pozostawały resztki napoju albo niedokręcone butelki plastikowe, w których było jeszcze trochę mleka lub soku, albo nie daj boże tłuste puszki po sardynkach czy innych makrelach – i ten cały syf wsiąkał w papier i tekturę, to ona już nie nadawała się do recyklingu. Dlatego teraz papier wyrzucamy osobno. I w domyśle ma to być czysty i suchy papier. Więc wiadomo, że mokrych chusteczek po wysmarkanym nosie do kosza na papier wyrzucać nie można, podobnie jak ręczników kuchennych, którymi wytarliśmy rozlaną na blacie kuchennym herbatę. To jest jasne. Natomiast dostaję bardzo dużo pytań, czy do kosza na papier można wrzucić chusteczki albo kuchenne ręczniki, które są czyste i suche. Bo na przykład wytarliśmy wodę i zostawiliśmy te chusteczki do wyschnięcia, a potem chcemy wrzucić do kosza na papier, żeby one zostały zrecyklingowane, bo zależy nam na środowisku. I zastanawiamy się, czy ma to sens. A więc, żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy udać się do źródła. Dla mnie – dla was za chwilkę również – takim źródłem wiedzy była papiernia, która właśnie zajmuje się recyklingiem makulatury i przy okazji produkuje papier toaletowy i ręczniki papierowe.
Gdy zadałam papierni to pytanie o chusteczki i ręczniki, zostałam zaprowadzona do takiej… wiaty na tyłach głównego budynku. Pod zadaszeniem leżały papierowe ścinki. Gdy powstaje papier toaletowy i ręczniki kuchenne, są one zwijane w duże bele – później, żeby te bele były równe, brzegi są obcinane – po parę centymetrów z każdej strony. Więc pod wiatą leżały te właśnie ścinki, takie wąskie paski, które w przypadku papieru toaletowego były zawracane do produkcji i używane ponownie. Czyli wyobraźmy sobie, że jesteśmy papiernią i jak z gotowej beli papieru toaletowego obcięliśmy te brzegi, to gromadziliśmy ścinki przez jakiś czas, a jak uzbierało się ich odpowiednio dużo, to zalewaliśmy je wodą, w wodzie papierowe włókna puszczały, powstawała papka i z tej papki znowu wytwarzaliśmy papier toaletowy. Nic się nie marnuje. Z ręcznikami kuchennymi i chusteczkami tego zrobić nie możemy, ponieważ podczas produkcji dodawana jest żywica – po to, by gotowe wyroby papierowe były bardziej odporne na wodę. Zróbcie eksperyment: rozlejcie na podłodze wodę i zbierzcie ją papierem toaletowym – zaraz wam się rozpaćka i więcej zużyjecie papieru toaletowego nie dlatego, że dużo wody rozlaliście, tylko dlatego, że trzeba będzie jeszcze te papierowe farfocle pozbierać. Ręczniki i chusteczki są bardziej wytrzymałe: nasiąkają wodą, ale się nie rozpaćkują, bo mają ten wodoodporny składnik. I właśnie dlatego ścinki ręczników kuchennych są traktowane przez papiernię jako odpad, no bo ponownie nie zrobi się z nich pulpa, co najwyżej płaty, a to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. I również między innymi dlatego chusteczki i ręczniki nie nadają się do recyklingu. I co ważne! One nie powinny być wrzucane do toalety, bo grożą zatorem w sieci kanalizacyjnej. I żeby była jasność: i nawet jeśli po spuszczeniu w klopie takich ręczników wam w waszym mieszkaniu nie wybije klop, to wcale nie oznacza, że nie wybije on 5 pięter niżej albo 5 km dalej, bo to jest wciąż jedna i ta sama sieć kanalizacyjna.
I następny błąd.
Błąd nr 5: opakowania po aerozolach są metalowe, więc wyrzucamy je do kosza na plastik i metal
Otóż, nie. Na wszelki wypadek na marginesie wyjaśnię, że mówiąc o opakowaniach po aerozolach, mam na myśli metalowe pojemniki pod ciśnieniem, w których wcześniej były produkty rozpylane, czyli: odświeżacze powietrza, lakiery do włosów, dezodoranty w sprayu, pianki do golenia, ale również farby w sprayu, lakiery w sprayu do różnych powierzchni i tak dalej. Kiedyś o te aerozole zapytałam w którejś z sortowni odpadów i usłyszałam, że „bęcnie”. Więc przekazuję wam: nie wolno wyrzucać opakowań po aerozolach do kosza na tworzywa sztuczne i metal, bo bęcnie 🙂 Z tym bęcnięciem było oczywiście pół żartem, pół serio. Bo faktem jest, że pojemniki pod ciśnieniem w określonych warunkach mają w zwyczaju wybuchać. I już były takie historie, kiedy puszki trafiały do rozdrabniarki w kompostowni albo nawet były zahaczane ostrzem przez rozrywarkę worków – a takie rozrywarki są montowane na samym początku linii w zakładach odpadowych po to, żeby można było rozerwać worki na śmieci, w których mieszkańcy wyrzucają odpady, no i równomiernie rozsypać zawartość na taśmie. Więc były już takie historie, kiedy ostrza zahaczały o te pojemniki, następował w hali głośny huk i cały zakład się zatrzymywał, odbywała się ewakuacja, aż nie sprawdziło się, co to tak wybuchło. Jeszcze inny powód jest taki, że mamy w kraju generalnie problem z recyklingiem opakowań po aerozolach, bo aby można było je przetworzyć, muszą być całkowicie opróżnione. A do kosza bardzo często trafiają jednak opakowania z resztkami aerozoli. Dlatego między innymi są zbierane osobno, czyli nie wyrzucamy ich do pojemników na osiedlu, tylko przekazujemy do PSZOKu – Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych. Takie punkty znajdują się w większości gmin i miast – znaleźć taki punkt w swojej okolicy możecie, wpisując do wyszukiwarki „PSZOK” i nazwę miejscowości. Warto w ogóle zlokalizować taki najbliższy punkt, bo do PSZOKów można bezpłatnie przekazywać różne problematyczne rzeczy, jak elektroodpady, gruz remontowy, leki, opony, farby, lakiery, smary i tak dalej.
Dobra. To by było na tyle. Pytań, problemów i błędów związanych z segregacją jest oczywiście o wiele więcej – ciężko byłoby opowiedzieć o wszystkich za jednym zamachem. Dlatego zachęcam Was do subskrybowania moich kanałów, zarówno z podcastem, jak profili w mediach społecznościowych. Sporo informacji znajdziecie też na mojej stronie nanowosmieci.pl. A tymczasem, do usłyszenia! Pa pa!