Największy tłum jest przy straganach z pamiątkami. Grzebie wśród śnieżnych kul, miniaturowych koloseów i setek takich samych magnesów. A z dala od zgiełku czekają autentyczne pamiątki z podróży.
Uwielbiam podróżować. Pierwszy raz wyjechałam gdzieś dalej jak miałam 10 lat. Przywiozłam sobie wtedy piękny kolorowy pamiętnik, u nas takich jeszcze nie było. Im byłam starsza, tym wyjeżdżałam częściej. Podróże stały się moim hobby, stylem życia, a potem i nieodłącznym elementem pracy. Z każdego wypadu starałam się przywieźć jakieś pamiątki. Czasami rzucałam się na te stragany wraz z tłumem, grzebałam w koszyczka „ONLY 1 EURO” i z uśmiechem na japie coś tam wynajdywałam. Ale umówmy się, najczęściej bubel. A bubel (często z dźwięcznym „Made in China” na spodzie) ma to do siebie, że zachwycasz się nim w sklepiku, jarasz się jeszcze w domu, przez jakiś czas nawet pieczołowicie ścierasz z niego kurze. A potem masz dość i upychasz kurzozbierajkę do szuflady, najgłębiej jak potrafisz.
Szkoda pieniędzy, bo zamiast dwóch bubli można kupić coś wartościowego.
Szkoda miejsca. Mamy małe mieszkanie, a każdy dodatkowy przedmiot powoduje natłok. Poza tym, po co mam trzymać rzeczy, które nic nie wnoszą do mojego życia? Że to pamiątka z podróży? Mogę przywieźć inne. Takie, które mają jakąś historię. Które coś dla mnie znaczą – patrząc na nie, uśmiechnę się pod nosem. Takie, które są praktyczne i do czegoś mi posłużą. Albo mają autentyczny klimat miejsca, z którego właśnie powróciłam. Takie pamiątki da się znaleźć. Tylko trzeba wiedzieć, czego szukać. I gdzie.
Lokalne wyroby
Owszem, mamy globalizację. To taki teatr: gdziekolwiek pojedziesz, masz te same przedstawienia, tylko główni aktorzy się zmieniają. W Berlinie dostaniesz kule śnieżne z pseudo kawałkami muru, w Rzymie – z miniaturką Koloseum, w Pradze – z tarczą zegara Orloj. Przy głównych placach prędzej zamówisz burgera z colą, niż cevapcici z ayranem. A jeśli już, to na pewno z frytkami. Wystarczy jednak, że skręcisz, wyjdziesz z tych zatłoczonych przez turystów głównych uliczek starego miasta, a przekonasz się, że są jeszcze miejsca, gdzie informacja na etykiecie nie odsyła do azjatyckiej fabryki.
Lokalne wyroby cenię najbardziej. Wiem, że dzięki temu moje pieniądze zostają w tym kraju, a nie migrują na drugą półkulę, finansując wykorzystującego ubogich robotników biznesmena. Bo produkty lokalne – to takie, z którymi się utożsamiają mieszkańcy danego kraju albo regionu. Nie są one produkowane masowo, a do ich wytworzenia wykorzystywane są dostępne w kraju lub regionie surowce.
Przykład? W pod austriackim Salzburgiem dostałam ocet jabłkowy z źdźbłami traw rosnących jedynie na zboczach Alp. Z podróży do Aten przywieźliśmy dywanik łazienkowy tkany ręcznie z owczej sierści. A z syryjskiego Aleppo – kapę, wykorzystywaną często jako obrus.
Rękodzieło
Wyjazd na Bliski Wschód – to była pierwsza nasza z G. wspólna podróż. Dlatego mam ogromny sentyment do przywiezionych stamtąd pamiątek. I jeszcze dlatego, że części odwiedzanych przez nas miejsc już nigdy więcej nie zobaczymy, bo zostały zniszczone w czasie wojny. Nie ma już tego souqu – bazaru – na którym G. kupił mi urodzinowe kolczyki. Jubiler, tęższy pan w brudnym fartuchu, nasuwając lupę na czoło, prezentował swój wyrób. Miał ręce umorusane czymś błyszczącym na czarno. Dookoła niego leżały porozrzucane narzędzia. Ledwie się mieściliśmy we trójkę w małym zagraconym warsztacie złotniczym, do którego trafiliśmy tylko dlatego, że zgubiliśmy drogę. Przypominam sobie o nim za każdym razem, gdy zakładam kolczyki.
Takiego warsztatu nie znajdziesz przy głównym trakcie turystycznym, nie przeczytasz o nim w katalogu biura podróży, nie zostaniesz tam zaprowadzony przez bazarowego naganiacza. Trafisz tam przypadkiem. A gdy już najdziesz się w środku, nie wyjdziesz z pustymi rękami. Nie dlatego, że sprzedawca wepchnie Ci towar za pół ceny. Tylko dlatego, że jego towar będzie miał duszę!
Odzież
Za każdym razem, gdy na starówkach miast świata widzę ubrania z napisem I <3 Barcelona / Berlin / Paris / Athens, to coś mnie ściska w środku. Mam ochotę umieścić obok tabliczkę: gdy kupujesz ciuch z charakterystycznym czerwonym serduszkiem, gdzieś na świecie płacze panda. No, bo bądźmy szczerzy, założysz tę koszulkę po powrocie do domu? Może do mycia samochodu. A będziesz w niej paradować po Barcelonie / Berlinie / Paryżu / Atenach? No, nie żartuj!
Ubrania z podróży warto przywozić tylko wtedy, gdy są one wyjątkowe. Są projektowane przez lokalnych artystów, oryginalne, ręcznie szyte, z miejscowych tkanin, według tradycyjnych technologii i wzorów. Niech się zgadza przynajmniej jeden z tych warunków.
Takich rzeczy warto szukać w centrum miasta. Jeśli rozglądasz się za droższymi rękodziełami lokalnych projektantów, wstępuj do galerii artystycznych. Często, oprócz obrazów i rzeźb oferują one tradycyjną odzież i stylowe dodatki. Tańszych rękodzielników jest pełno na starówkach, tylko musisz szukać na mniej uczęszczanych uliczkach. Do takich warsztatów nie prowadzą kierunkowskazy, klientów nie witają nad nimi wielkie szyldy. W środku zobaczysz fachowca, który będzie właśnie: dziergać, rzeźbić, kleić lub szyć.
I nie, bawełniane torby opatrzone czerwonym serduszkiem – to też nie są najlepsze pamiątki z podróży.
Przedmiot do kolekcji
Moja siostra cioteczna kolekcjonuje monety. W czasie podróży do Stanów Zjednoczonych zebrała kilkanaście różnych wersji jednocentówki.
Moja babcia całą lodówkę ma oklejoną magnesami. Zbierać jej pomagają krewni i znajomi. Też się do tego dokładam, myszkując po straganach z bibelotami. Ale wiem, że dla niej taki magnes to nie jest bubel, tylko wartościowy egzemplarz do kolekcji. Jeśli więc ona się cieszy, to ja też.
Znam osoby, które zbierają pocztówki z wyjazdu.
Osoby, które podczas każdej podróży szukają słonia. Bo za każdym razem to inny słoń. Wyjątkowy, bo z wyjazdu do…
Mam znajomych, którzy podczas weekendowego wypadu potrafią zrobić z milion zdjęć. Mówią, że w ten sposób kolekcjonują wspomnienia. I cieszą się ze swojej kolekcji.
Jedzenie
To chyba mój faworyt, jeśli chodzi o pamiątki z podróży.
Słodkie rachatłukumy z Bałkanów zachęciły mnie do odtworzenia przepisu po powrocie do domu. Nawet wyszło. Gdybym jednak miała do wyboru własnoręcznie robiony przysmak a oryginalny z bałkańskich straganów, wybrałabym ten drugi. Tylko dlatego, by jeszcze raz udać się w podróż na południe.
Z Austrii przywiozłam kiedyś praliny Mozartkugel. I przy okazji odkryłam, że te popularne czekoladki w żółto-czerwonym pozłotku nie są oryginalne. Te tradycyjne mają srebrno-niebieską barwę.
Z Grecji nie mogłabym nie przywieźć retsiny, fety i oliwek.
Z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki – przypraw.
Z Włoch – suszonych pomidorów i kawy.
Z Węgier – czerwonej papryki, tokaju i czekoladek z suszonymi owocami.
Lokalne przysmaki się nie znudzą. Nie zdążą pokryć się kurzem. Nie wylądują na dnie szuflady. Wręcz przeciwnie. Kupione w zwykłym sklepie, tam gdzie zaopatrują się lokalni mieszkańcy, produkty przypomną Ci smak wakacji. A Twoim znajomym pozwolą zapoznać się z kulinarną mapą danego kraju i może zachęcą do jego odwiedzenia.
A jakie pamiątki z podróży przywozicie najczęściej Wy?
Jeśli chcesz otrzymywać więcej inspiracji prosto do swojej skrzynki mailowej, zapraszam Cię do dołączenia do newslettera.